Kardynał Cody ze swoich wcześniejszych (a według informacji z Chicago, także z nowych) przekazów pieniędzy do Polski, z wielkości udziału Polaków w społeczeństwie Chicago i z przyjacielskich stosunków, które rzekomo łączyły go z papieżem, zbił kapitał do owocnej kontrofensywy przeciw swoim wrogom. Kardynał opowiadał na początku grudnia (1978 r.) swoim gościom, że Jan Paweł II zaproponował mu stanowisko w Watykanie, które jednak odrzucił. Papież powiedział wyraźnie, jak dawał do zrozumienia kardynał, że sprawa jest załatwiona. Własnymi dociekaniami potwierdziłem tę relację. Wykazały one ponadto, że pieniądze, które Cody przekazywał odtąd Watykanowi i które tajnymi kanałami przekazywano dalej do Polski, stanowiły część składową o wiele szerszej operacji finansowej, którą Marcinkus i Calvi przeprowadzali na polecenie papieża Jana Pawła II.
Kardynał Cody nadal okazywał się wspaniałomyślnym ofiarodawcą. W październiku 1979 r. papież Jan Paweł II odwiedził Stany Zjednoczone. Na chicagowskim lotnisku O’Hare powitał go kardynał Cody, który wcisnął mu do rąk małą drewnianą szkatułkę jako „osobisty prezent”. Szkatułka zawierała 50 000 dolarów. Nikt nie odmawia kardynałowi prawa wręczenia papieżowi prezentu, ale — pomijając już prostacką bezpośredniość tego gestu — rodzi się jednak pytanie, skąd pochodziły te pieniądze. Ze środków diecezji? Z wyłącznie i osobiście zarządzanego przez Cody’ego funduszu? Z jakiego źródła Cody mógł odprowadzićtaką sumę?
Niecały rok po wizycie papieża w USA toczyło się urzędowe dochodzenie amerykańskich organów wymiaru sprawiedliwości przeciw kardynałowi Cody’emu. Prokuratura zaczęła interesować się zarzutami wypłacenia przez Cody’ego swej przyjaciółce, Helen Wilson, prawie miliona dolarów pochodzących z majątku kościelnego. W szczegółach badała, czy prawdą jest, że pomieszał on swoje prywatne fundusze z kościelnymi, czy potajemnie całymi latami wypłacał Helen Wilson pieniądze, czy zapewnił jej niedopuszczalnie wysoką rentę i za 90 000 dolarów kupił dla niej dom na Florydzie. Cała sprawa stała się interesująca dla władz dlatego, że Cody wszystkie te dobrodziejstwa finansował rzekomo pieniędzmi kościelnymi, a jak wiadomo dochody Kościoła są zwolnione od podatków. Jeżeli uwzględni się drażliwe implikacje polityczne takiego śledztwa, wówczas już sam fakt, że rząd amerykański polecił jego przeprowadzenie, należy ocenić jako niezawodną wskazówkę, że musiał istnieć przekonujący materiał obciążający. Śledztwo rozpoczęło się we wrześniu 1980 r.
W styczniu 1981 r. zespół oskarżający wydał Cody’emu wiele dyspozycji; przede wszystkim wezwano go do przedłożenia wszystkich dokumentów dotyczących dochodów oraz spraw finansowych diecezji i jego własnych. Jeżeli Cody był czysty, to jego reakcja i postępowanie w następnym okresie były niezrozumiałe. O dochodzeniu i dyspozycjach wiedzieli tylko kardynał, jego adwokaci i dwóch lub trzech bliskich zaufanych. Cody pozostawił wiernych w Chicago i posła watykańskiego w Waszyngtonie w pełnej nieświadomości tego, co się działo. Odmawiał też wykonania dyspozycji sądu i wydania żądanych dokumentów. Taki opór zwykłego obywatela pociągnąłby za sobą zarządzenie z rygorem przymusu wykonania; jednakże nie dotyczyło to Co-dy’ego, który jest autorem powiedzenia: Nie rządzę krajem, ale rządzę Chicago. Teraz demonstrował, że w żadnym wypadku nie było to puste gołosłowie. Kiedy we wrześniu 1981 r. „Chicago Sun Times” ujawnił tę historię, Cody wciąż jeszcze nie spełnił dyspozycji. „Sun Times” przez dwa lata prowadził na własną rękę dochodzenie przeciw kardynałowi. Teraz zaprezentował swoim czytelnikom szczegółowy raport o wielu uchybieniach, których według jego informacji dopuścił się Cody.
Kardynał odmówił przedstawienia choćby strzępka dowodu na to, że oskarżenia są fałszywe; zamiast tego, odwołał się do 244 000 katolików chicagowskich, by go poparli, stwierdzając: To nie jest atak na mnie. To jest atak na cały Kościół. Wielu zaakceptowało to całkowicie błędne hasło, ale było też wielu takich, którzy nie przyłączyli się do niego. W każdym razie wizerunek Kościoła rzymskokatolickiego odniósł wielkie szkody, jakie przepowiedział Luciani. Poglądy w Chicago były podzielone. Najpierw spora większość katolików stała za swoim kardynałem, ale z upływem miesięcy na świadomość wielu ludzi oddziaływał zasadniczy fakt, że Cody wciąż jeszcze nie wykonał dyspozycji wydanych przez sąd. Niektórzy z jego najwierniejszych wasali zaczęli domagać się podporządkowania decyzjom sądu. Do tej pory ustami swoich adwokatów usprawiedliwiał on swoje zachowanie następującym argumentem: Jestem odpowiedzialny tylko przed Bogiem i Rzymem. To przekonanie zabrał ze sobą do grobu. Kardynał Cody zmarł w kwietniu 1982 r., kiedy władze wymiaru sprawiedliwości wciąż czekały na spełnienie ich żądań. Mimo że był on od dawna chory, jego ciało — inaczej niż w wypadku Albino Lucianiego — poddano autopsji. Wykazała ona, że zgon nastąpił w wyniku poważnego uszkodzenia naczyń wieńcowych. Cody pozostawił oświadczenie z poleceniem opublikowania go po jego śmierci. Nie zawierało ono niczego, co mogłoby służyć jako dowód jego niewinności w odniesieniu do jakiegokolwiek z podnoszonych przeciw niemu zarzutów. Dostarczył za to jeszcze raz dobitnego przykładu swej bezczelnej arogancji, którą odznaczał się przez całe swoje życie: Wybaczam moim wrogom, ale Bóg tego nie uczyni.
Cody. Kolejny z podejrzanych nie tylko pozostawiony na stanowisku przez JP2, ale i promowany wyżej. Jego następca został... Józef Bernardin. Promotor homoseksualizmu. Oskarżony o gwałt na jedenastoletniej dziewczynce w trakcie satanistycznego rytuału. Dziewczyna kilkakrotnie przeszła test wykrywaczem kłamstw. W 1983 roku Bernardin został mianowany kardynałem. Przypadek?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz