niedziela, 9 grudnia 2012

M. Martin: konklawe z 1978 i jego następstwa


- Czy ksiądz wie - powiedział papież do księdza Sadowskiego - że kiedy przyjechaliśmy z kardynałem do Rzymu na październikowe konklawe, obaj doskonale wiedzieliśmy, co jest grane.
Dla papieża "kardynał" oznaczał zawsze ówczesnego przywódcę Kościoła w Polsce, Stefana Wyszyńskiego o przydomku Lis Europy, dziś już nieżyjącego.
Zresztą już na długo przedtem, nim przybyli na to drugie konklawe, obaj polscy kardynałowie zdawali sobie sprawę, że władza papieska została narażona na poważny szwank, a nawet całkowicie zrujnowana przez to, co zaczęto wówczas nazywać "duchem soborowym". W ostatnich godzinach konklawe, gdy młody polski duchowny stanął przed możliwością wyboru na papieża, ci dwaj ludzie przeprowadzili rozmowę w cztery oczy.
- Jeśli zgodzisz się zostać papieżem - powiedział tamtego pamiętnego dnia starszy z kardynałów - będziesz ostatnim papieżem katolickim. Tak jak Szymon Piotr staniesz na granicy oddzielającej kończącą się epokę od epoki zaczynającej się. Będziesz świadkiem końca papiestwa w sytuacji, gdy frakcja antypapieska w Kościele przejęła pełną kontrolę nad tą instytucją, i to w imię II Soboru Watykańskiego.
Obaj kardynałowie wiedzieli, że od młodego polskiego duchownego jako papieża oczekuje się wiernej realizacji osławionego "ducha Soboru Watykańskiego II". Przyjęcie wyboru na tych warunkach oznaczałoby więc zgodę na kierowanie Kościołem, który został zdecydowanie, bezpowrotnie i formalnie włączony w globalny program socjopolityczny uznawany przez ogromną większość poprzedników na Stolicy Piotrowej jako całkowicie obcy boskiej misji Kościoła.
Ale na tym nie koniec. Dwaj kardynałowie stanęli w obliczu innej jeszcze rzeczywistości. Otóż organizacja kościelna i życie publiczne w Kościele rzymskokatolickim, jakie istniały aż do początku wieku XX, uległy bezpowrotnemu zniszczeniu. Obaj dostojnicy wiedzieli, że nie da się ich ożywić. Wracając na obrady, przyszły papież wiedział, że zmiany, jakie zaszły w Kościele, są nieodwracalne. Tradycyjna struktura Kościoła Powszechnego jako instytucji widzialnej i sprawnej organizacji uległa transformacji. Jego starszy brat w biskupstwie - Lis Europy - zgadzał się całkowicie z tą oceną. Okazało się jednak, że różnią się co do działań, jakie powinien podjąć młodszy kardynał, gdyby rzeczywiście został papieżem.
- Wiem, Eminencjo - powiedział stanowczo starszy - że jest tylko jeszcze jeden człowiek, który może wyjść z tego konklawe jako papież: nasz brat kardynał arcybiskup Genui. I obaj dobrze wiemy, jakie byłoby jego rozwiązanie w kwestii szopki, jaką stała się instytucja kościelna.
Młodszy kardynał uśmiechnął się.
- Zabarykadować drzwi, zabić okna deskami. Przywołać do porządku krnąbrnych. Wydalić opornych. Oczyścić szeregi...
- A przede wszystkim, Eminencjo - wpadł mu w słowo starszy - wszystkie najważniejsze dokumenty Soboru Watykańskiego II zinterpretować ściśle w świetle I Soboru Watykańskiego i Soboru Trydenckiego. Zdecydowany powrót do podstaw w oparciu o tradycyjne sankcje Matki Kościoła, świętego, powszechnego i apostolskiego Kościoła rzymskiego...
Urwał widząc grymas na twarzy młodszego kardynała.
- Zgoda - powiedział tamten po chwili namysłu. - Lecz pociągnęłoby to za sobą nieobliczalne straty dla dusz i naszej instytucji. Czy jakikolwiek papież mógłby wziąć na swe barki taką odpowiedzialność?
- A czy mógłby jej nie wziąć? - padła natychmiastowa odpowiedź.
- Ależ, Eminencjo - upierał się młodszy duchowny - obaj dobrze wiemy, że stary, tradycyjny Kościół jest... jest... jak by to powiedzieć... rozwalony! Legł w gruzach! Na zawsze! Przy takiej polityce papieskiej nasz ukochany Kościół wszedłby w wiek dwudziesty pierwszy jako kulejący, nic nie znaczący nędzarz.  Weszlibyśmy w trzecie milenium jako szkielet, żałosna resztka tętniącego niegdyś życiem religijnym kolosa, kompletnie nie pasująca do całej rodziny narodów.
- Mam wrażenie - odrzekł Lis Europy z przekornym błyskiem w oku - że tak czy inaczej niejako zawodowo nie pasujemy do świata, jesteśmy ukrzyżowani dla świata, jak powiedział św. Paweł Apostoł. Ale poważnie: jaka jest twoja recepta na politykę papieską, gdyby jutro kardynałowie powierzyli ci ten urząd?
- Ta sama, którą ty zapoczątkowałeś, a ja kontynuowałem w starciu z polskimi stalinistami...
- To znaczy?
- Nie rezygnuj. Nie wyobcowuj się. Nie odrzucaj rozmowy, negocjacji. Włączaj do dialogu każdego, czy chce dialogować, czy nie. Miałem udział w powstawaniu wszystkich najważniejszych dokumentów soborowych. Wraz z innymi sformułowaliśmy je tak, by nie wykluczać nikogo. Nikogo, Eminencjo - powtórzył - gdyż Chrystus umarł za wszystkich. Wszyscy są de facto w jakimś sensie zbawieni. Gdyby to zależało ode mnie, przemierzyłbym cały glob, odwiedził naród po narodzie, żeby mnie widziano i słyszano wszędzie i we wszystkich możliwych językach.
Gdy to mówił, oczy mu błyszczały gorączkowo.
- To było nasze słowiańskie rozwiązanie w odpowiedzi na straszną sytuację Polski pod Sowietami. Rozmawiaj, prowadź dialog. Nie daj się skazać na banicję.
- Słowiańskie rozwiązanie, hm...
Starszy kardynał odwrócił wzrok zamyślony.
- Słowiańskie rozwiązanie... - powtórzył i zamilkł.
- Jestem pewien - ciągnął młodszy kardynał potulnym, lecz pewnym głosem - że papiestwo i Kościół zbiorą szerokie żniwo dusz w ostatnich dekadach tego milenium, co było marzeniem dobrego papieża Jana.
Starszy kardynał podniósł się z miejsca ze śmiechem.
- Oby Bóg cię wysłuchał, Eminencjo.
I spoglądając na zegarek dodał:
- Za chwilę dzwon wezwie nas na kolejną sesję. Chodźmy. Odbyliśmy dobrą rozmowę. Nie lękajmy się. Chrystus jest ze swoim Kościołem.
Zgodnie z tą zasadą polityki papieskiej w pierwszym roku swojej  posługi na Tronie Piotrowym słowiański papież deklarował: "Będę kontynuował dzieło moich poprzedników. Jako papież będę troszczył się o wdrożenie ducha i litery Drugiego Soboru Watykańskiego. Będę współpracował z moimi biskupami, tak jak każdy inny biskup współpracuje ze swymi kolegami biskupami, oni w swoich diecezjach, ja jako Biskup Rzymu - i wszyscy razem, kolegialnie będziemy kierować Kościołem Powszechnym." I pozostał wierny tej obietnicy. Przez wszystkie lata pontyfikatu nie ingerował w pracę biskupów, nie zważając na ich indolencję, herezję, nieświęte rządy w diecezjach.
Kiedy tysiące biskupów wprowadzało nietradycyjne nauczanie w swoich seminariach, pozwalając na szerzenie się homoseksualizmu wśród duchownych, na adaptowanie ceremonii katolickich do najróżniejszych "inkulturacji" - rytuałów New Age, "hinduizacji", "amerykanizacji" -  słowiański papież nie ścigał sprawców ukrytej czy jawnej herezji i niemoralności. Przeciwnie, pozwalał na wszystko.
Biskupi włączali się czynnie w nowe świeckie struktury kierowania narodami i powstającą społecznością narodów? Papież czynił to samo, sankcjonując to swym najwyższym papieskim autorytetem. Biskupi sprzymierzali się z niekatolickimi chrześcijanami jako równorzędnymi partnerami w ewangelizacji świata? Papież czynił to samo - z całą pompą ceremonii watykańskich. Patrząc spokojnie na postępującą ruinę instytucjonalnej organizacji Kościoła, ukazując się światu jako jeden z wielu "synów ludzkości", a biskupom jako jeden z braci biskupów, biskup Rzymu - słowiański papież pozostał wierny słowiańskiemu rozwiązaniu.
Twierdził uparcie, że rządzi Kościołem wraz ze swymi biskupami jako jeden z nich. Nawet wtedy, gdy odwoływano się do jego dobrze znanego i utwierdzonego autorytetu następcy świętego Piotra w sprawach doktrynalnych - tumanił przyjaciół, wywoływał wściekłość tradycjonalistów i błogie zadowolenie wrogów papiestwa stwierdzeniami w rodzaju: "Mocą władzy danej świętemu Piotrowi i jego następcom i w komunii z biskupami Kościoła katolickiego potwierdzam, że..." - i tu następowało przytoczenie odpowiedniej doktryny.
Odwiedzał wszelkiego rodzaju świątynie i sanktuaria, święte gaje i jaskinie, próbował magicznych napoi, jadł potrawy pochodzące z mistycznych obrzędów, pozwalał sobie malować pogańskie znaki na czole, rozmawiał na równej stopie z heretyckimi patriarchami, schizmatyckimi biskupami, teologami pozostającymi na bakier z doktryną katolicką, wpuszczając ich nawet do bazyliki Świętego Piotra i wspólnie z nimi sprawując świętą liturgię.
I nigdy nie tłumaczył tych skandalicznych wybryków, nigdy za nic nie przepraszał. Przemawiając do szerszej publiczności, rzadko wspominał święte imię Jezusa Chrystusa. Chętnie usuwał krucyfiks, a nawet Najświętszy Sakrament, kiedy te znaki Kościoła katolickiego raziły jego gości niekatolików czy niechrześcijan. Nigdy też nie nazywał siebie katolikiem rzymskim ani swego Kościoła Kościołem rzymskokatolickim.
Jednym z najpoważniejszych skutków permisywizmu i dążeń "demokratyzacyjnych" tego pontyfikatu był powszechny upadek jego papieskiego autorytetu wśród biskupów. W jednym z poufnych raportów kilku biskupów wypowiada się szczerze, choć niepublicznie, że "gdyby ten papież przestał mówić o aborcji, sprzeciwiać się antykoncepcji jako złu i przestał potępiać homoseksualizm, Kościół mógłby się stać miłym i skutecznym partnerem rodzącej się rodziny narodów." A w Stanach Zjednoczonych elegancki biskup Michigan Bruce Longbottham powtarzał w kółko: "Gdyby ten kabotyński aktor, którego mamy za papieża, uznał pełne prawa kobiet do wyświęcania na księży, pełnienia posługi biskupiej - a nawet papieskiej - Kościół wszedłby w ostatni wspaniały etap ewangelizacji".
"W rzeczy samej - wtórował mu inny amerykański dostojnik, kardynał - gdyby ten papież dał sobie spokój z nabożnymi bzdurami na temat objawień Najświętszej Panienki i zajął się przyznawaniem realnej władzy realnym kobietom w realnym Kościele - cały świat stałby się chrześcijański".

1 komentarz:

  1. "...słowiański papież nie ścigał sprawców ukrytej czy jawnej herezji i niemoralności. Przeciwnie, pozwalał na wszystko."

    OdpowiedzUsuń