środa, 17 kwietnia 2013

Błędy sedeludzi. Część pierwsza.

"Byłem zawsze zdania, że to termin nieszczęśliwy, osłabiający wartość ruchu i myśli, którą ten ruch wyrażał. Wszelki „izm” mieści w sobie pojęcie doktryny, kierunku myśli, obok którego jest miejsce na inne, równorzędne z nim kierunki. Naród jest jedyną w świecie naszej cywilizacji postacią bytu społecznego, obowiązki względem narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego członków nie wolno się wyłamywać: wszyscy jego synowie winni dla niego pracować i o jego byt walczyć, czynić wysiłki, ażeby podnieść jego wartość jak najwyżej, wydobyć z niego jak największą energię w pracy twórczej i w obronie narodowego bytu. Wszelkie „izmy”, które tych obowiązków nie uznają, które niszczą ich poczucie w duszach ludzkich, są nieprawowite." 
Roman Dmowski


"Jestem sedewakantystą / sedeprewacjonistą". Podobnie jak "jestem lefebrystą", sugeruje, że ktoś nie jest katolikiem. Tak więc - jestem katolikiem (generalnie). 

"To tylko opinia". Samobójcze i oderwane od rzeczywistości twierdzenie. Posłużmy się prostym przykładem. Ojciec nie wypełnia swych obowiązków. Bije dziecko, podtruwa je, głodzi. Dziecko myśli - dlaczego tatuś to robi? Czemu mój tatuś mnie krzywdzi?

Co zrobi ktoś 'stojący z boku"? Jeden powie: "to jest Twój tatuś, kochaj go". Inny powie: "może to jest Twój tatuś, może nie jest. Lepiej uznajmy, że to jest Twój tatuś". Jeszcze inny powie "może to jest Twój tatuś, może nie jest. Uważam, że nie jest to Twój tatuś, ale spokojnie, to tylko moja opinia. Nie ma problemu, nie stresuj się, to tylko moja opinia".

A co powinien zrobić ktoś "stojący z boku"? Przede wszystkim przestać "stać z boku". Powinien zadziałać, zainterweniować. Jak? W jaki sposób? Co powinien uczynić?

Co zrobi zdrowa matka? Czy nie odseparuje dziecka od degenerata? Czy nie uniemożliwi wynaturzeńcowi trucia dziecka? Czy nie poda dziecku odtrutki? Choćby za cenę własnego życia. Ktoś powie - nieadekwatny przykład. Proszę bardzo - kto stworzył serce matki? Czy nie Bóg w Trójcy Jedyny Prawdziwy?

Co zrobi zdrowe dziecko? Czy powie: "okey, może to mój tata, może nie, co za różnica"? Czy też powie: "istnieją poważne wątpliwości, zrobię co mogę, by się dowiedzieć czy to mój tata, czy nie"? Każdemu, kto uważa że, słuszna jest opcja nr 1, sugeruję zastanowić się nad prostą kwestią - a jeżeli Twój tata, nie jest Twoim tatą (np. biologicznie) to czy ma to dla Ciebie znaczenie (w co wierzę), czy też nie ma to dla Ciebie znaczenia (w co wątpię)? W wypadku papieża mówimy o duchowym porządku rzeczy, stojącym wyżej, niż naturalny porządek rzeczy. Tak więc, kwestia duchowego ojcostwa jest o tyle ważniejsza od naturalnego ojcostwa, o ile rzeczy duchowe są ważniejsze od rzeczy doczesnych, naturalnych.

Ktoś powie - no, ale przecież nie mam autorytetu, bądź wiedzy, by stwierdzić ojcostwo lub jego brak. Owszem, ale czy to znaczy, że nie będziesz próbował poszerzyć swej wiedzy w tym temacie lub chociaż zorientować się, która opcja jest bardziej prawdopodobna? Będziesz czekał na orzeczenie urzędu stanu cywilnego lub burmistrza, czy też spróbujesz ustalić podstawowe kwestie?

Posłużę się kolejnym przykładem, brutalnym przykładem. Czy jeżeli ktoś uderzy Cię w twarz, powiesz: "hmm... chyba mnie uderzył... a może nie... poczekamy co powie sąd". Będziesz czekał na oficjalne orzeczenie odpowiedniego urzędu, czy też stwierdzisz zaistnienie pewnego faktu? Innymi słowy - czy Najukochańszy Bóg nie wyposażył Cię w coś takiego jak rozsądek, intelekt oraz zmysły? Czy też zdążył już Ci je odebrać, być może jako karę, np. za Twą pychę?

Tak więc usystematyzujmy. Widzimy krzywdzone dziecko. Stoimy i dywagujemy? Nie, separujemy od krzywdziciela. Co dalej? Podajemy środki zaradcze - leczniczo oraz profilaktycznie. Mszę Świętą oraz ważne sakramenty. Do tego dodajemy katolicką doktrynę oraz postępowanie w cnotach. Uff... dziecko, przynajmniej na chwilę obecną, uratowane.

Teraz kolejna kwestia. Krzywdziciel. Oprawca. Inaczej postąpimy, jeżeli jest spokrewniony lub spowinowacony ze skrzywdzonych dzieckiem, a inaczej, jeżeli nie jest z nim w żaden sposób spokrewniony więzami krwi.

Może to nie jest ojciec? A może jest? Co robimy?

W naszym wypadku istnieją uzasadnione i poważne wątpliwości. Choćby zgodnie z cnotą roztropności możemy stwierdzić, że ktoś nie jest papieżem. Nie osądzamy więc papieża, jedynie stwierdzamy fakt, że dana osoba (np. czytelnik) nie jest papieżem.

Co z tymi, którzy uważają przeciwnie? Co z tymi, którzy w dobrej chodzą na Novus Ordo Missae? Czy nie są katolikami? Czy są lub będą potępieni? Cóż... są katolikami. Prawdopodobnie...

"Sedewakantyści nie mają rozwiązania problemu". Co to znaczy? Zastosujmy to samo zdanie do FSSPX i otrzymamy: "Bractwo Kapłańskie Świętego Piusa X nie ma rozwiązania problemu. Mimo ponad 40 lat istnienia FSSPX, sytuacja w Kościele jest coraz gorsza. Tak więc Marcel Lefebvre przedstawił złe rozwiązanie".

Ekhem... chyba coś nie tak, nieprawdaż? Po pierwsze - jaki problem? Po drugie - jakie rozwiązanie? A przede wszystkim - kto powiedział, że mamy przedstawić rozwiązanie wszelkich problemów? Na końcu będziemy sądzeni z naszego wykształcenia teologicznego, trafności naszych poglądów w pewnych sprawach, czy też z miłości?

Aplikując to do tzw. "sedewakantystów" - katolicy, kierując się rozumem, podpierając zmysłami oraz różnymi autorytetami doszli do wniosku, że Stolica Apostolska wakuje, jest pusta. Koniec kropka. Nie mniej, nie więcej. Ogół z nich, ba, większość z nich, nie bawi się w dywagacje teologiczno-kanoniczne. Ba, generalnie takie dysputy nie interesują ich zbytnio. Być może są zbyt zajęci codziennymi obowiązkami, pracą i modlitwą. Pragną, by gdzieś niedaleko była celebrowana katolicka Msza, na którą mogą się udać, by gdzieś niedaleko udzielane były ważne, katolickie Sakramenty, które mogliby przyjąć. By był katolicki ksiądz, który ofiaruje Mszę Świętą. By był katolicki biskup, który udzieli bierzmowania ich dzieciom.

Czy nie widzimy podobnego, rozsądnego podejścia u Arcybiskupa Lefebvre? Czy Marcel Lefebvre powiedział "muszę rozwiązać wszelkie problemy"? Czy też powiedział:

"Moim obowiązkiem jest uczynić wszystko, abyśmy przeżyli! I dlatego jestem przekonany, że konsekrując dziś tych biskupów, kontynuuję Tradycję i pomagam jej przetrwać, jej, to znaczy Kościołowi katolickiemu!” (kazanie z 30 czerwca 1988 r.).

Była to "operacja przeżycie", czy też "operacja zjemy i potępimy sedewakantystów" albo może "operacja wielka dysputa teologiczna"? Arcybiskup widział, że trzeba ratować kapłaństwo, że trzeba ratować Mszę i Sakramenty. I na tym się skupił. I spokojnie możemy powiedzieć, że swój cel osiągnął - abstrahując od związanych z FSSPX kwestii moralno-obyczajowo-doktrynalnych.

Żeby było jeszcze ciekawiej, rozważmy taki scenariusz. FSSPX oficjalnie "dogaduje się" z Modernistycznym Rzymem i zgodnie z pragnieniem jego przełożonych, zostaje zalegalizowane. Otrzymuje tym sposobem jurysdykcję zwyczajną i tym sposobem:

W wersji biskupa Fellaya mamy superbiskupa, dorównującemu jurysdykcją papieżowi.

Wersja współczesnych "sedeprewacjonistów" (mniej lub bardziej rozumiejących założenia biskupa des Lauriers) jest jeszcze ciekawsza.

Czy materialna hierarchia udziela materialnej (zwyczajnej?) jurysdykcji FSSPX?

Innymi słowy - czy Pan Bóg mógłby chcieć lub dopuścić, aby miało miejsce "pojednanie" FSSPX z Moderną? I czy wtedy, biskup Fellay byłby jedynym materialnym i formalnym biskupem Kościoła Katolickiego posiadającym jurysdykcję zwyczajną? I czy wtedy, wszyscy nie powinniśmy się zebrać wokół niego i oddać pod jego opiekę? ...

:)

1 komentarz:

  1. Panie Boże uchroń nas przed pojednaniem FSSPXz modernistycznym Rzymem,jeżeli scenariusz miałby być zgodny z przestawioną tu wizją autora.Ja chce dokładnie tego co napisał autor - "Pragną, by gdzieś niedaleko była celebrowana katolicka Msza, na którą mogą się udać, by gdzieś niedaleko udzielane były ważne, katolickie Sakramenty, które mogliby przyjąć. By był katolicki ksiądz, który ofiaruje Mszę Świętą. By był katolicki biskup, który udzieli bierzmowania ich dzieciom."

    OdpowiedzUsuń