Malachi Martin:
Jego Eminencja kardynał Jean-Claude de Vincennes, który, jak wieść niosła, rządził Kościołem nawet za życia papieża.
Od wyniku konklawe - a dokładniej od osobowości człowieka, który je opuści jako nowy papież - zależało bowiem powodzenie misternego planu, jaki w ciągu ostatnich dwudziestu lat przygotował kardynał Vincennes wraz z podobnie myślącymi kolegami w Watykanie i na całym świecie.
W ich mniemaniu papież i Kościół nie mogą dłużej stać z boku, zachęcając ludzkość, by przystąpiła do owczarni katolicyzmu. Nadszedł czas, by zarówno papiestwo, jak i Kościół jako instytucja włączył się w zbiorowy wysiłek ludzkości ku zbudowaniu lepszego świata dla każdego. Nadszedł czas, by Kościół odrzucił zasadę dogmatów i przestał postrzegać siebie jako absolutnego i wyłącznego posiadacza prawdy ostatecznej.
Kardynałowie elektorzy, zamknięci na klucz w sali obrad, wybrali na papieża człowieka najzupełniej nieodpowiedniego. Człowieka wrogo nastawionego do planów ukutych przez kardynała kamerlinga i jego towarzyszy. Chyba nikt w Watykanie nie zapomni dnia. Vincennes dosłownie wypadł z sali, gdy tylko przekręcono klucz w drzwiach, uwalniając elektorów. Nie dbając o zwyczajowe ogłoszenie zakończenia "błogosławionego konklawe", wpadł do swoich prywatnych apartamentów niczym anioł pomsty.
Organizacji nowego konklawe w październiku przyświecała jedna myśl: trzeba było naprawić błąd popełniony w sierpniu. Dano mu jeszcze jedną szansę. Był najzupełniej pewien, że jego życie zależy od tego, czy potrafi ją właściwie wykorzystać. Tym razem dopilnuje, by wybrano spolegliwego papieża.
Poniżej znajduje się opis otwierania dokumentów pozostawionych przez zmarłego papieża. Aureatini to nie kto inny, jak mianowany przez JP2 Silvestrini, któremu powierzono diakonię S. Benedetto fuori Porta S. Paolo. Tak, porta S.Paolo!
Wracamy do Malachiego:
Ostatnia opatrzona była dodatkową adnotacją: "Dla Naszego Następcy na Stolicy Piotrowej". Słowa te, napisane bez wątpienia ręką starego papieża, nadawały dokumentom przechowywanym w kopercie status papierów przeznaczonych tylko dla oczu nowo wybranego młodego słowiańskiego papieża. Dzień powstania zapiski - 3 lipca 1975 - pozostał w pamięci kardynała jako wyjątkowo beztroski w jego stale napiętych relacjach z Jego Świątobliwością.
Nagle jednak uwagę jego eminencji przykuł inny szczegół: nie tyle prawdopodobny, co niewątpliwy fakt, że koperta była otwierana. To niewiarygodne, ale koperta naprawdę została przecięta u góry i otwarta. Było więc jasne, że ktoś zapoznał się z treścią dokumentow. Równie oczywiste było to, że koperta została następnie sklejona skoczem. Nowa pieczęć papieska i podpis zostały złożone przez następcę starego papieża. Przez tego papieża, który tak nagle umarł, a którego papiery wciąż jeszcze czekały na przegląd.
Ale to jeszcze nie wszystko. Bo oto druga notatka, napisana mniej znanym charakterem pisma młodszego papieża, głosiła: "Dotyczy stanu Świętej Matki Kościoła po 29 czerwca 1963".
Kardynał Vincennes na chwilę zapominał o swych dwóch towarzyszach przy owalnym stole. Cały świat skurczył się nagle do drobnych wymiarów koperty, którą obracał w ręce. Zgroza i dezorientacja na widok tej daty sparaliżowały jego umysł do tego stopnia, że zabrało mi chwilę, nim odczytał datę drugiego zapisu papieskiego: 28 września 1978. Pamiętny dzień śmierci tego drugiego papieża.
Kardynał zaniemówił, obmacując kopertę, jakby po jej grubości spodziewał się odgadnąć treść lub jak by się spodziewał, że koperta podszepnie mu rozwiązanie zagadki, w jaki sposób zniknęła z jego biurka i w jaki sposób do niego powróciła. Nie zwracając uwagi na księdza Cerneseccę - co nie było rzeczą trudną - w milczeniu podsunął kopertę Aureatiniemu.
Kiedy arcybiskup podniósł znad koperty nos w kształcie ostro zatemperowanego ołówka, kardynał ujrzał w jego oczach własną zgrozę i pomieszanie. Wyglądało to tak, jakby ci dwaj mężczyźnie nie patrzyli na siebie nawzajem, lecz wpatrywali się w jakąś wspólną pamięć, co do której byli przekonani, że jest tajna. Pamięć o początkowej chwili zwycięstwa. Pamięć o wydarzeniu w Bazylice św. Pawła za Murami. Pamięć o dniu, gdy zgromadzili się wraz z wielu innymi członkami falangi, by wznieść prastare inwokacje. Pamięć o tym pruskim delegacie czytającym ustawę instrukcyjną; kciukach nakłuwanych złotą pincetą; pieczętowaniu własną krwią ustawy autoryzacyjnej.
- Ależ, eminencjo... - wyrwało się Aureatiniemu, który pierwszy odzyskał głos, lecz nie zdolność myślenia. - W jaki sposób, do diabła, on mógł to...
- Tego nawet sam diabeł nie wie.
Nadludzkim wysiłkiem woli kardynał próbował zebrać myśli. Stanowczym ruchem ujął kopertę i trzasnął nią o stół, nie przejmując się zupełnie tym, co sobie pomyślą jego towarzysze. Wobec tak wielu niewiadomych musiał sobie odpowiedzieć na pytania kłębiące się w jego głowie.
W jaki sposób "trzydziestotrzydniowy papież" położył łapę na papierach swego poprzednika? Zdrada ze strony któregoś z jego własnych sekretarzy? Jego Eminencja mimo woli spojrzał na księdza Carneseccę. W jego umyśle ten zawodowy podwładny w czarnej sutannie reprezentował całą niższą klasę wyrobników watykańskiej administracji. Oczywiście, technicznie rzecz biorąc, papież miał prawo wglądu w każdy dokument sekretariatu stanu, lecz wszak nie okazał wobec Vincennesa żadnego zainteresowania w tej materii. A druga kwestia: co papież naprawdę widział? Czy miał w rękach całe dossier starego papieża i przeczytał wszystko? Czy tylko tę jedną kopertę z kluczową datą 29 czerwca 1963 roku, wypisaną na kopercie jego ręką? Jeśli to ostatnie było prawdą, w jaki sposób koperta wróciła do dossier? I, niezależnie od wersji wydarzeń - kto doprowadził wszystko do poprzedniego stanu w biurku kardynała? Kiedy ktoś mógł tego dokonać, nie zwracając na siebie uwagi?
Rzucił jeszcze raz wzrokiem na drugą datę wypisaną na kopercie: 28 września. Nagle wstał od stołu, podszedł do swojego biurka, wyjął dziennik i odnalazł żądaną datę. Tak, miał wtedy rutynową poranną odprawę u Ojca Świętego, w notatkach nie było jednak niczego podejrzanego. Po południu miał spotkanie z głównymi inspektorami Banku Watykańskiego; w tym punkcie też nie było niczego interesującego. Uwagę jego przyciągnęła jednak inna notatka. Był na obiedzie w ambasadzie kubańskiej wydanym na cześć jego przyjaciela i kolegi - odchodzącego ambasadora. Po obiedzie został na pogawędkę.
Kardynał podniósł słuchawkę interkomu i kazał sekretarzowi sprawdzić w grafiku, kto miał w tym dniu dyżur w recepcji sekretariatu stanu. Po chwili nadeszła odpowiedź. Wtedy wbił tępy wzrok w owalny stół. W tej chwili ksiądz Aldo Carnesecca stał się dla jego eminencji czymś o wiele więcej niż tylko symbolem watykańskiej kasty podwładnych. W tym krótkim czasie, jakiego potrzebował, by odłożyć słuchawkę interkomu i wrócić na swoje miejsce przy stole, w jego umysł wsączyło się zimne światło. Światło, w którym ujrzał swoją przeszłość i swoją przyszłość. W jakimś sensie się nawet uspokoił, kiedy skojarzył wszystkie fakty. Jego długa nieobecność w sekretariacie 28 września. Carnesecca samotnie dyżurujący w porze sjesty. Vincennes widział wszystko jasno jak na dłoni. Wzięto go fortelem, został przechytrzony przez lisa o szczerej twarzy. Jego gra była skończona. Najlepsze, co mógł teraz zrobić, to zadbać o to, by ta podwójnie pieczętowana papieska koperta nigdy nie dotarła do rąk słowiańskiego papieża.
- Skończy pracę! - powiedział, spoglądając na Aureatiniego o wciąż poszarzałej twarzy i na nieporuszonego Carneseccę.
Miał teraz jasny umysł i odzyskał koncentrację. Suchym tonem, jakiego zawsze używał w stosunku do podwładnych, przekazał szereg decyzji kończących przegląd papieskich papierów. Carnesecca miał się zająć dostarczeniem adresatom czterech kopert adresowanych do krewnych. Resztę papierów Aureatini odniesie do watykańskich archiwów, gdzie pokryje je kurz zapomnienia. On sam zaś zajmie się podwójnie pieczętowaną kopertą.
Teraz eminencja szybko dokończył przeglądu stosunkowo nielicznych papierów, jakie drugi papież zdołał zgromadzić w ciągu swoich krótkich rządów. Spokojny, że najważniejszy dokument tego papieża leży przed nim, przejrzał pobieżnie pozostałą zawartość teczki. Po kwadransie podsunął teczkę Aureatiniemu, który miał ją umieścić w archiwach.
Stojąc samotnie w jednym z podłużnych okien swego gabinetu, Vincennes ujrzał księdza Carneseccę, jak wyszedłszy z sekretariatu skierował kroki na dziedziniec św. Damazego. Śledził wątłą figurkę duchownego kierującego się przez Plac św. Piotra do Świętego Oficjum, gdzie ten kapłan spędzał większość dnia pracy. Przez dobre dziesięć minut obserwował niespieszny, lecz zawsze pewny i świadom celu krok duchownego. Doszedł do wniosku, że jeśli jest ktoś, kto jak najszybciej powinien spocząć w zbiorowej mogile, to jest nim Aldo Carnesecca. I nie musi tego nawet notować w dzienniku dla pamięci.
Niewczesna śmierć jego eminencji sekretarza stanu, kardynała Jeana-Claude'a de Vincennesa nastąpiła w wyniku niefortunnego wypadku samochodowego, który wydarzył się 19 marca 1979 roku w pobliżu miejscowości Mablon w południowej Francji - miejsca urodzenia kardynała. Niewątpliwie najbardziej sucha ze wszystkich notatek mówiącej światu o tej tragedii była ta umieszczona w Roczniku Papieskim z roku 1980. W tym opasłym informatorze, zawierającym dane osobowe i inne praktyczne informacje, na liście ostatnio zmarłych książąt Kościoła pojawiło się tylko nazwisko kardynała, bez jakiegokolwiek komentarza.
Vincennesa to nie kto inny tylko... Jean-Marie Villot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz