Gdy następnego poranka do kuchni
córki Szermoków, Ireny wszedł polski gość z koloratką, na moment zapanowała cisza. Białowłosa kobieta, owdowiała oraz
matka trzech dorosłych dzieci, wytarła swoje dłonie w szary fartuch i zmierzyła
gościa przyjacielskim wzrokiem. Potem odsunęła zmieszaną dłoń od ust i
potrząsnęła głową. „Nie, nie rozpoznaję go”, odwraca się do swojego
najmłodszego brata Martina, który dla rodzeństwa przejął rolę gospodarza.
„Miałam wtedy dopiero jedenaście lat”, śmieje się i prosi do izby gościnnej.
Również Anna, urodzona rok później, reaguje podobnie. Jak wszyscy Szermokowie przywiązuje
do siebie otwartym i żywym spojrzeniem oraz popękanymi, oznaczonymi od
nadmiernej pracy dłoniami. Tylko najstarszy, Wytaut, który dziś mieszka w
Kłajpedzie i pracuje w fabryce jako operator wózka widłowego, nie waha się ani sekundy: „Michał niemieckiej mowy zapomniałem, ale Ciebie w życiu bym nie zapomniał”,
wyrzuca z siebie.
Pokój
szybko wypełnia się śmiechami, brzękami szkła, rozmowami, anegdotami oraz
wspomnieniami z dzieciństwa. Gdy Irene przyniosła dwa stare albumy, natychmiast
w centrum stają rodzice - wiekowy, rozważny ojciec respektowany przez dzieci,
kochany autorytet z wąsami niczym Hindenburg oraz krótko obciętymi włosami oraz
nerwowa, młoda mama, z ciemnymi włosami mocno związanymi z tyłu, które
wyślizgnęły się z dłoni. „Pani nigdy mnie Pani nie skarciła, tylko dzieci i
mąż”, śmieje się Michał, który wtedy otrzymał na pierwszym piętrze przestronny
pokój z widokiem na ogród. Każdej soboty posyłała mu mama na gorę duży talerz
ciasta, a tata Szermok skrzynkę lemoniady. „Do dziś pamiętam smak” opowiada Michał.
Otrzymał również nową odzież, buty oraz biały rozpinany sweter. „Tata i mama powiedzieli nam, że Michał został uprowadzony i musiał zostawić
swoich rodziców na wojnie”, opowiada rodzeństwa. „Wiedzieliśmy, że jest
przymusowym robotnikiem, ale nie powiedzieliśmy mu o tym ani słowa, by go nie
zawstydzać”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz