Cztery lata później Szermoków
dosięgnął jego los. Pewnego marcowego dnia, w roku 1949 na dziedzińcu pojawił
się burmistrz i powiedział, że mają jedną godzinę, by spakować swoje rzeczy na
Sybir. Prawie czterdzieści minut później podjechała ciężarówka i zabrała
rodziców oraz ich czworo dzieci na dworzec kolejowy. Tu czekały cztery pilnie
strzeżone wagony bydlęce. Trzy dni minęły, nim Rosjanie załadowali swoje ofiary
z otwartej przestrzeni, przypomina sobie Martin, który w czasie zesłania na
Sybir miał tyle lat, co Michał podczas przymusowego transportu do Heydekrug. Trzeciego dnia po
południu doszło do buntu. Całe Heydekrug było na nogach, mieszkańcy próbowali
zablokować odjazd pociągu ze 150 uwięzionymi Niemcami i Litwinami. Kilka osób
położyło się na szynach, by pozwolić lokomotywie po nich przejechać. Wile osób
śpiewało, modliło się i krzyczało, podczas gdy rosyjscy żołnierze strzelali w
powietrze i bili ludzi z szyn. W końcu, o 18 pociąg powoli ruszył w kierunku
Tilsit. Kilku oburzonych biegło za pociągiem w ponad kilometrowym, omdlewającym
biegu, opowiada Martin.
Po
18 dniach jazdy, transport dotarł do oddalonego o 8000 km Nizne-Udenska, w okolicy Irkucku. „Przez pierwsze cztery lata mocno głodowaliśmy”, opowiada
rodzeństwo, które wraz z rodzicami zostało zapędzone by mieszkać w obozowym
baraku, w jednym wspólnym pomieszczeniu. „To był najtrudniejszy czas w naszym
życiu. Nadal byliśmy tylko dziećmi, ojciec był w podeszłym wieku, mama chora.
Musieliśmy zarobić na chleb dla rodziny”. Pięć lat później, w wieku 49 lat
zmarła pani Szermok, w spokoju, stwierdza Martin. Na początku bardzo się
buntowała przeciw Syberii, ale następnie, gdy zbliżała się śmierć z powodu raka, pogodziła się ze swoim losem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz