Raz jeszcze podkreślmy, że blog nie ma na celu kalkowania, bądź bezmyślnego powtarzania treści zawartych w ogólnodostępnych miejscach. Zaznaczmy też, że poniższy tekst nie pretenduje do odpowiadania jakoby autorytatywnie na poruszone kwestie. Nie wyraża również opinii autorów ani nie przedstawia kwestii tak dokładnie, jak należałoby, jedynie zarysowuje problem. .
Nim zaczniemy, warto zadać sobie kilka pytań:
- Co czytałem, czytałam o SSPX, SSPV, FSSP, IBP i innych: zarówno publikacje za jak i przeciw?
- Co czytałem, czytałam o kryzysie w Kościele?
- Czy zapoznałem, zapoznałam się z absolutnie podstawowymi publikacjami?
- Czy przeczytałem, przeczytałam w Kodeksie Prawa Kanonicznego argumenty kanoniczne za jak i przeciw, np. ekskomunice?
- Czy zapoznałem, zapoznałam się z wypowiedziami członków FSSPX, jak i tych, którzy je opuścili, np. w roku '83 , '88, 2009 lub 2012?
- Jakie prace duchowe, teologiczne, kanoniczne, historyczne, itp. przeczytałem, przeczytałam?
Itd, itp...
To na czym opierasz swój osąd? Skąd się wzięła Twoja opinia?
Skoro:
- jedni nie mogą (a raczej nie chcą) uwierzyć, by bp Thuc mógł się w czymś pomylić,
- inni (a raczej nie chcą) uwierzyć, by nie mogą (a raczej nie chcą) uwierzyć, że biskup Williamson mógłby się mylić (choćby jego wypowiedź sprzed paru lat o małym zagrożeniu, jeżeli chodzi o rozmowy z Rzymem),
- inni nie mogą (a raczej nie chcą) uwierzyć, by biskup Fellay mógł się mylić,
- kto jak, kto, ale arcybiskup Lefebvre napewno nigdy nie mógł się pomylić
To czemu, tak duże niezrozumienie z naszej strony, że inni nie mogą (a raczej nie chcą) uwierzyć, by Benedykt XVI, a co dopiero kochany Ojciec Święty Jan Paweł II mogli się pomylić, a co dopiero zgrzeszyć!
Może, gdzieś po drodze, postawiliśmy fundamenty nie tam gdzie trzeba? Może oparliśmy naszą wiarę na kardynale Bertone lub księdzu Pflugerze, czy Jenkinsie (nie, nie chodzi o księdza Jana z warszawskiego przeoratu FSSPX), zamiast oprzeć ją tam gdzie trzeba? I teraz, drżymy, gdyż nasz dom się chwieje? Bo postawiliśmy na złym fundamencie? Bo nie budowaliśmy na Bogu? Bo budowaliśmy bez Niego? Bo obrażając go, myślimy, że ktoś lub coś, prócz Niego samego może trwać w doskonałości od początku do końca (z drobnymi, oczywistymi wyjątkami)? Bo po prostu taka jest nasza ułomna i grzeszna ludzka natura?
Dobra, wracamy do tematu.
O co chodzi z tym sedewakantyzmem? Czyżby nie był opinią teologiczną, co do której Kościół dotąd nie wypowiedział się definitywnie? Dużo szumu, krzyków, hałasu. Z jednej i drugiej strony.
Lekko uwypuklając (nie oszukujmy, się po każdej ze stron znajdą się osoby robiące więcej szkody, niż pożytku, poprzez swoje zachowanie i wypowiedzi)::
Jedna strona: Sedewakantysta? Jesteś synem diabła, heretykiem, nie jesteś katolikiem, nie jesteś wykształcony itd, itp
Pytanie: Okey. Kiedy sedewakantyzm został uroczyście potępiony i uznany za herezję? Wykształcenie - ktoś sugeruje, że dom Gerard, bp Thuc mając po kilka doktoratów oraz pełniąc w Kościele funkcje jakie pełnili, nie byli wykształceni? Interesuje. Masz większą wiedzę niż np. ks. Cekada? Pięknie, czemuś dotąd nic nie opublikował, a jego krytyczna książka o NOM, została zakupiona nawet przez duchowieństwo w Watykanie?
Druga strona: Nie jesteś sedewakantystą = jesteś modernistą.
Pytanie: Hola, hola, gdzież jest to określone być sedewakatystą jako warunek zbawienia, bądź bycia katolikiem?
Możemy znaleźć wiele cytatów arcybiskupa, sprzyjających sedewakantyzmowi. Trochę z nich - link poniżej.
Z drugiej strony podejmował zdecydowane kroki przeciwko tym, którzy określali się jako sedewakantyści (rok '83 opiszemy oddzielnie). Istnieją różne hipotezy, wyjaśnienia:
1) Jako doświadczony dyplomata, próbował rozwiązać napotkane problemy poprzez dyplomację;
2) Zmieniał zdanie, adekwatnie do bieżącej sytuacji, bądź też z innych powodów;
3)Zdecydował nie deklarować się publicznie jako sedewakantysta (np. by nie siać niepokoju wśród wiernych)
4) Nie był sedewakantystą.
5) Inne opcje.
Opcji istnienia choroby psychicznej, niepoczytalności, itp nie bierzemy pod uwagę.
Zastanówmy się co mogły znaczyć jego słowa, że sedewakantyzm jest uproszczeniem, zbyt prostym rozwiązaniem. Jeszcze raz - czym jest sedewakantyzm: opinią teologiczną, wedle, której heretyk nie może być papieżem, wedle, której, ktoś nawet papież obsadzony na urzędzie, może go utracić. Wszystko ładnie i pięknie. Ale... jaki jest problem naszych czasów? Nie mamy Chrystusa. Odrzuciliśmy Go. Nie ma Go w naszym życiu. Wyrzuciliśmy Go. Logiczne pytanie - sługi byśmy uszanowali, a Pana nie?
Czy tak naprawdę chodzi tylko o kolejnych papieży? Czy tylko o nich? Gdyby tak było - "okey".
Ale... Rzym stracił wiarę. Stał się siedzibą Antychrystów (abp Lefebvre). Tak więc problem jest znacznie poważniejszy! Możliwe, że nie tylko papież, ale niejeden hierarcha utracił wiarę, a w konsekwencji, być może i urząd. Zaznaczamy - być może, różni się od napewno. Czy coś więcej? Tak. Znaczna część ludzkości utraciła wiarę. Coś więcej? Tak. Zmieniona (wg niektórych zniesiona, zaprzestana) została Msza Święta. Zniszczone zostało "serce naszej wiary". Jakże więc ta wiara ma żyć?
Jak widać problem zdecydowanie wykracza poza zagadnienie papieża-heretyka. Może, więc Arcybiskup Lefebvre miał rację? Być może obecny kryzys jest większy niż jakikolwiek inny? Teraz drżymy, ale... Jak drżymy? Dlaczego drżymy? Co z tego wynika? Co z tego wyniknie?
I Herod, ten, który popełnił tyle błędów, ten, który tylko zgrzeszył - drżał. Drżał przed Dziecięciem. Małym dziecięciem urodzonym w ubogiej stajence. Wielki Herod drżał. O Zmartwychwstaniu, cudach, Mszy Świętej, Kościele Katolickim - nie słyszał. A drżał.
Kajfasz - drżał. Lękał się człowieka, który na jego oczach został skazany, ubiczowany i ukrzyżowany. Złożony również do grobu. I dlatego, że martwy człowiek powiedział, że zmartwychwstanie - on, Kajfasz drżał i posłał żołnierzy by strzegli grobu. Grobu człowieka, który zmarł.
Czy nikt nie spojrzał na nich jak na wariatów? Jeden, wielki mocarz, mający na usługach całą armię, własny pałac - drży przed jakimś noworodkiem? Ten Kajfasz, ten Kajfasz - każe strzec grobu zmarłego, przebitego włócznią i gwoźdźmi człowieka?
Oni, pogrążeni w materializmie, rozpuście, fałszywych naukach i religiach drżeli, bo przyszedł ten, którego królestwo nie jest z tego świata. Kajfasz lękał się, bo On powiedział. A My? My popadamy w rozpacz, depresję, tracimy wiarę, nie szukamy prawdy, nie bronimy wiary, mimo, że On powiedział, że kto za Nim idzie, nie będzie chodził w ciemności? Mimo, że powiedział, że będzie z Nami, aż do skończenia świata? Czy nie jesteśmy gorsi od Kajfasza, czyż nie wybieramy Barabasza, odrzucając królowanie Jezusa Chrystusa?
Panie, przyjdź królestwo Twoje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz